Adwentowa szamotanina z ciałem

Tym razem nie będzie wielkiej teologii. Choć znając życie (przecież nie może być inaczej) i tak zakończę na Jezusie. w końcu jestem katolickim księdzem i zakonnikiem. No więc mamy Adwent. W Stargardzie, tak jak w całej (prawie) Polsce, otwierane są rano kościoły i tłumy ochrzczonych potomków dziedzictwa narodowego Mieszka I biegną na Roraty. Pragną wpisać się w metafizykę czuwania. Dlaczego to robią? Bo chcą. I wierzą w sens duchowego świętowania. 

Lubię Adwent, bo mnie całkowicie wykańcza. Trzeba rano ciało z łóżka zwlec, pomaszerować "sennym" krokiem na Roraty, potem polecieć na śniadanko z młodzieżą. Totalna "masakra". Ale, co tam... Raz się żyje. A adwentowe wariacje mają swój niepowtarzalny smak.

W sobotę pierwsze oznaki niewyspania. Organizmu nie oszukasz. Ale zmęczenie ciała smakuje wyśmienicie. Takie Boże zmęczenie, które sprawia, że gęba nie przestaje się uśmiechać. Bynajmniej u mnie. Są też pierwsze odkrycia. Nie wiem, czy zauważyliście, ale w czytaniach adwentowych dużo jest napisane o... oczach. Izajasz prawi o oczach, Ewangelie też o oczach, wszędzie oczy. Szczęśliwe i mniej szczęśliwe, szeroko otwarte i niewidome. Na Roratach  też pełno oczów, powieki czasami opadają bezwiednie, ludzie się patrzą, przysypiają, różnie bywa. No więc te oczy w Adwencie są ważne, bo od spojrzenia zależy naprawdę dużo. Widzimy wiele, ale nie wszystko, co widzimy istnieje naprawdę. No i w tym miejscu dochodzimy do Jezusa...

Jezus te oczy ciągle dotyka. Epoka  ślepców nigdy się nie kończy. Obok niewidomych widomi, ale oni czasami też nie widzą. I dlatego Jezus wkracza do akcji. Adwentowe wariacje z oczami, którym Jezus przywraca wzrok, nie przestają mnie wzruszać i fascynować. Nie będę pisał o oczach innych, ale o swoich trochę napomknę. Im bardziej jestem zmęczony owym porannym wstawaniem i przeżuwaniem z moją kochaną młodzieżą bułeczek z dżemikiem, tym mocniej zauważam (oczyma również) jak nijaki i mało wyrazisty staję się powoli, jako człowiek i ksiądz. Nie, to nie jest jakaś tam  pokora (szczera czy fałszywa) ja po prostu to widzę. I jest mi szalenie głupio. Adwentowe nakładanie rąk Jezusa na nasze oczy czasami boli. Ale chyba tak ma być, to ma boleć. Paradoksalnie przez snem zafajdane oczka widać dużo, a Jezus adwentowym spojrzeniom daje maksymalną ostrość. Ciało i dusza. Dusza i ciało. Czuwają, choć tak bardzo są słabe. Na szczęście jest też Duch, który wszystko ożywia. I niech to robi dalej, by adwentowa szamotanina z ciałem i duszą wydała jakieś owoce.

I w tym momencie moja refleksja się kończy. Idę spać, bo rano trzeba wyczołgać się z łóżka. Potem do Piwnicy, bo bułki z piekarni przywożą, a może też do Żabki, coś dokupić, bo pięćdziesiąt bułek już nie wystarcza, młodzież z rana głodna i pożera wszystko namiętnie. A oczy niech dalej Jezus dotyka, by księżulo mógł widzieć, jeszcze głębiej i bardziej po Bożemu. Adwentowe szaleństwo trwa dalej. I Bogu dzięki...

ps. Z cyklu Adwentowy Kącik Poezji, krótki wiersz... o oczach...


oczy nie po to są by patrzeć
nieba nie złapie się łykiem spojrzenia

czasami trzeba oczy zamknąć na kłódkę
w ciemnościach wykąpać
łapczywe źrenice

widzą naprawdę ci co nic nie widzą
krzyczący w ciemnościach proszący o zmiłowanie

jest takie światło które oślepia
przychodzi nagle przez drzwi powiek zamknięte
wwierca się w tkankę nieśmiertelnej duszy

oczy nie po to są by patrzeć
ziemi nie warto głaskać spojrzeniem

czasami trzeba oczy wystawić na próbę
w świetle zanurzyć
zdradliwe źrenice

widzą naprawdę ci co nic nie widzą
czekając na dotyk co otwiera oczy

Czas posmakować w Bogu...

Czas posmakować w Bogu...