Do Matemblewa dotarliśmy razem z ks.
Mariuszem i ks. Adamem przed godziną miłosierdzia. Wygramoliliśmy się z
samochodu i ruszyliśmy w kierunku Sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej.
Potem do słynnej kapliczki, by pomodlić się przed figurą Maryi.
Niezwykłą figurą, bo przedstawiającą Matkę Chrystusa w stanie
błogosławionym. Dotarliśmy tu, by wziąć udział w rekolekcjach
kapłańskich, prowadzonych przez włoskich oo. Enrique Porcu i Antonello
Cadeddu z Brazylii.
Początki sanktuarium matemblewskiego owiane są legendą.
Zimą 1769 roku, pewien stolarz, mieszkaniec Matarni, w czasie srogiej
zimy, podczas szalejącej zamieci, wyruszył pieszo do odległego o 10 km
Gdańska, aby sprowadzić lekarza dla oczekującej rozwiązania żony, której
stan zdrowia znacznie się pogorszył. W trakcie tej wędrówki ów człowiek
tracił stopniowo siły, aż upadł z wycieńczenia. Wówczas - jako człowiek
głębokiej wiary - zaczął się żarliwie modlić, błagając Boga o ratunek
dla siebie, obłożnie chorej żony i jeszcze nienarodzonego dziecka. Nagle
pojawiła się przed nim oświetlona niezwykłym światłem piękna postać
brzemiennej Niewiasty. Powiedziała mu, że może spokojnie wracać do domu,
bo żona już urodziła mu syna i czuje się dobrze. Stolarz zawrócił z
drogi i ostatkiem sił dotarł do domu. Tu uradował się wielce, gdy
stwierdził, że jest tak, jak mu oznajmiła tajemnicza postać.
Przez trzy dni, w tym świętym miejscu,
we wspólnocie około stu kapłanów, wsparci modlitwą członków
Katolickiego stowarzyszenia Gdańskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji i
sióstr z zakonów kontemplacyjnych, odbyliśmy podróż niezwykłą, w głąb
świata duchowego. Bóg działał wielkie znaki i cuda. Rozwalał nasze
kapłańskie twierdze schematów, uzdrawiał wewnętrznie, napełniał Duchem
Bożym. Trudno jest pisać o czymś, co jest tak bardzo intymne, tak mocno
niewyrażalne. Ale jedno wiem na pewno. Przez te trzy dni Pan dał mi
doświadczyć wielu łask…
Po raz pierwszy widziałem na rekolekcjach tak bardzo rozmodlonych kapłanów. Pękało
wszystko. Nasza „sztywność”, nasza „ograniczenia”, nasza „poprawność”.
OO. Enrique Porcu i Antonello Cadeddu dzielili się z nami doświadczeniem
swojej wiary i kapłańskiego życia. „Macie wszystkie charyzmaty Jezusa –
wołali – dlaczego ich nie wykorzystujecie?… Ruszcie w drogę, by zrobić
coś szalonego, z miłości”... Spróbujcie to sobie wyobrazić… Setka
kapłanów, stojących, klęczących, ze wzniesionymi rękoma, modlących się,
śpiewających, mówiących językami, zasypiających w Duchu Świętym...
Prawdziwy szum wiatru, ogień płonący w nas, a jednak nas niespalający…
Po raz pierwszy doświadczyłem tak mocno kapłańskiej wspólnoty, w całej swej różnorodności.
Wspólnoty kapłanów diecezjalnych, zakonnych – dominikanów, pallotynów,
franciszkanów, kapucynów, bernardynów, zmartwychwstańców, chrystusowców.
Było jak w Wieczerniku. Wszyscy razem, ale każdy inny, jedyny w swoim
rodzaju. Czułem zapach olejów świętych, którymi biskupi namaszczali
nasze kapłańskie dłonie, w dniu święceń… Prawdziwy żywioł charyzmatów,
powołań, darów…
Po raz pierwszy umywałem i całowałem stopy moich ukochanych współbraci w kapłaństwie.
Był taki jeden, niezwykle poruszający moment w tych rekolekcjach.
Ojcowie Enrique i Antonello poprosili nas, byśmy dobrali się w trójki.
Jeden współbrat prosił dwóch pozostałych, by się nad nim modlili. W
konkretnej intencji, którą wypowiadał na głos. Potem następowała
modlitwa. Nakładaliśmy na jego głowę dłonie i wzywaliśmy Ducha Świętego.
Modliliśmy się o wewnętrzne uzdrowienie. Potem obmywaliśmy poświęconą
wodą stopy tego kapłana i całowaliśmy je. Przyznam się szczerze, że już
dawno nie przeżyłem tak mocno czegoś podobnego…
Wielki jest Pan i wielkie jest jego Miłosierdzie.
Ojcowie Enrique i Antonello w którymś momencie przypomnieli słowa św.
Teresy: „Świętość polega na tym, żeby rozpalać wewnętrzne pragnienia”. W
tych trzech dniach zapłonęło we mnie na nowo wiele pragnień, które
dotąd uśpione leżały gdzieś w moich wnętrznościach. Zakurzone,
zapomniane, głęboko ukryte. Mój Panie, tak bardzo Ci dziękuję, boś
zmiażdżył w tych dniach wiele demonów w moim kapłańskim sercu. Demonów
lęku, zamknięcia, egoizmu… Że przypomniałeś mi tak wiele ważnych i
prostych prawd, o których zapomniałem w swojej tępocie i głupiej,
człowieczej naiwności… Pragnę…
Pragnę być świętym kapłanem… Pragnę
otwierać się na Twojego Ducha… Pragnę nakładać ręce na tych, którzy
potrzebują umocnienia, nawrócenia, którzy płoną pragnieniem nawrócenia,
ale brakuje im sił… Pragnę błogosławić, uwielbiać Cię… Pragnę dziękować
Tobie za wszystko, także za to, co boli, co jest ościeniem, co
paraliżuje ciało i ducha… Pragnę tak jak uczniowie w Wieczerniku, razem z
Matką Najświętszą, przyzywać nieustannie Ducha Świętego, we wspólnotach
Twojego Kościoła… Pragnę, by ten Duch ożywiał nas kapłanów, młodych,
szukających Ciebie, cierpiących, potrzebujących uzdrowienia…. Pragnę, by
Duch Święty, dzięki naszej kapłańskiej posłudze, działał wśród
wiernych, pocieszał, umacniał, leczył, prowadził do prawdziwego
wewnętrznego nawrócenia…
Z Serca dziękuję wszystkim,
którzy otworzyli się na Ducha Świętego i te rekolekcje zorganizowali.
Kapłanom i świeckim z Katolickiego Stowarzyszenia Gdańskiej Szkoły Nowej
Ewangelizacji. Ojcom Enrique Porcu i Antonello Cadeddu z Brazylii,
którzy pełni Ducha, uwolnili moje serce z tak wielu duchowych ograniczeń
i rozpalili na nowo kapłańskie charyzmaty. Wszystkim omadlającym te
rekolekcje. Współbraciom kapłanom, których w Matemblewie poznałem i z
którymi przez te trzy dni trwaliśmy na modlitwie. Matce Najświętszej,
brzemiennej, która w tych dniach rodziła na nowo swoich kapłanów… Tobie
Boże, w Trójcy Jedyny, wszelka cześć, chwała i uwielbienie, przez
wszystkie wieki wieków… Amen…
ks. Rafał J. Sorkowicz SChr